Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak pragnęłam dawniej, i po tamtej stronie Alp będziemy żyli dla siebie i dla miłości naszej! Chcesz?
Mówiąc to pochylała się nad nim, drżąc cała, paląc go wzrokiem, dotykając oddechem. On przez chwilę zdawał się zahipnotyzowany jej wzrokiem, jak ptak, którego ujarzmia wzrok węża, wnet jednak obudził się z odrętwienia i stanowczym ruchem odsunął od siebie młodą kobietę.
Ona nie dojrzała stalowego błysku w jego źrenicach i uniesiona namiętnością własną nie poznała się na uczuciu, z jakiem cofnął się od niej.
— Słuchaj mnie! — szeptała, składając dłonie jak do modlitwy. — Ty może nie wierzysz, że jutro potrafię wszystko odmienić? Nie znasz mej potęgi! Ja wszystko mogę! i wszystkom gotowa uczynić dla ciebie! Szczuje przeciw tobie Kwaśniewski? Wdziera się na twą godność Finkelbaum? Ja Kwaśniewskiego i Finkelbauma wydam jutro na śmierć! Ojciec mój był przeciw tobie? Poślę na śmierć i ojca!
I wyciągnęła znów ku niemu objęcia, żądne pieszczoty. Ale na twarzy jego odbił się wyraźnie krępowany przedtem wyraz odrazy i pogardy. Cofnął się od rozszalałej kobiety i uderzył w nią twardem spojrzeniem.
— Odejdź stąd pani! — rzekł stanowczym głosem. — Nie mam nic wspólnego z tobą!