wrogi naczelnemu komisarzowi i zbyt ważkim zarzut, z jakim zwracano się przeciw jego rządom. Zwłaszcza podejrzenie o sprzyjanie chrześcijanom musiało obudzić Proroka z dotychczasowej bierności wobec nich.
Późnym wieczorem siedział Strafford w swoim gabinecie, przytykającym do ministerialnego biura na zamku. Porządkował papiery i przygotowywał dokumenty, któremi miał zamiar posługiwać się w czekającej go nazajutrz rozprawie. Była to gra nie tylko o władzę, ale o życie i nie o własne jedynie, ale o te mnogie rzesze, które dotąd wysiłki jego i bierność Gesnareha uchroniły od zguby. Komisarz naczelny czuł się głęboko znużony, a fala zniechęcenia i odrazy zalewała mu duszę. Pragnął umrzeć i gdyby był sam przeznaczony na śmierć, jakże chętnie wyciągnąłby ku niej oba ramiona, wołając ją jak dobrą, litości pełną siostrę. Ale z losem jego wiązał się los tak wielu! I dlatego musiał wyczerpać do dna wszystkie możliwości ratunku. Pracował też, zaciskając usta.
Wtem szmer jakiś przerwał głuchą ciszę północnej godziny. Zdziwiony podniósł głowę. We drzwiach stała Kalina.
W pierwszej chwili myślał, że to halucynacja z przepracowania. Ale nie: to była ona. Podeszła ku niemu szybko i oparła obie ręce na jego ramieniu.
— Nie czas na długie słowa! — rzekła stłumionym głosem. — Zguba twoja pewna
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/247
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.