Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbądź więc troski i lęku, niewiasto! Siostrą mi być możesz, gdy zechcesz: niczem więcej!
Ona zsunęła się do jego kolan.
— Będę Ci siostrą dobrą, duchu szlachetny i nieskalany! — szepnęła, składając dłonie, jak do modlitwy. Czystość twą umiłowała dusza moja! Rządź mną, jako chcesz!
On powstał i dłoń położył jej na głowie.
— Przyjmuję ofiarę twą i poświęcam cię na moją służbę! — rzekł uroczyście. — Niech serce twe miłuje, co ja mu każę miłować, niech stopy twe kroczą memi drogami, a słodycz twa niech będzie ukojeniem dni znoju!
I cofając się, dał jej znak pożegnania.
— Odejdź w pokoju, siostro! W moim pokoju.

VII.

Ojcu Wincentemu nie udało się dotrzeć do Edyty, choć kilkakrotnie o to zabiegał. Nie dziwił się temu, rozumiał bowiem położenie lepiej od niej samej, ale serce mu się zakrwawiło, gdy w parę dni po owem nabożeństwie, na które mu towarzyszyła, otrzymał od niej suchy i prawie nieprzyjazny bilecik, w którym łatwo było między wierszami wyczytać zarzut z powodu niesprawiedliwych sądów o Rabbim wraz z całkiem niedwuznacznem wypowiedzeniem dalszych z nim stosunków. Ksiądz westchnął, czytając te słowa, tak odmienne od tego, co przywykł spotykać u słodkiej dziewczyny.