góle ziemia i niebo nie mają dla niego tajemnic. Cóż dziwnego, że wczoraj już dostrzegł początki złego, które dziś wybuchło, i przewidział też porę wybuchu. Dlatego przysłał lekarza, który zastąpi pannę Strafford i otoczy chorego wszelką opieką, dopóki będzie potrzeba.
Strafford głowę znużoną opuścił na piersi.
— To bardzo dziwne! — szepnął. — Ale ty, Edyto, chyba nie pójdziesz do niego beze mnie?
Ona przecząco potrząsnęła głową.
— Naturalnie, że nie pójdę — rzekła. — Tu moje miejsce i obcy, choćby i lekarz, nie może mnie zastąpić.
I poczęła dalej się krzątać, nie zważając na lekarza, który narzucał jej swe usługi. Zrzuciła przytem okrycie i kapelusz. Wtem zatrzymała się w środku pokoju jakby w zamyśleniu czy w rozterce.
— Co ci, droga? — spytał Strafford, mimo niemocy nie spuszczający z niej oczu.
Nie odpowiedziała. Kręciła się dokoła pokoju jak nieprzytomna, chwytając toaletowe przybory i gotując się do wyjścia. Usta poruszały się jej, wymawiając bezładne wyrazy. Z wyrazów tych profesor dosłyszał jeden, powtarzany kilkakrotnie:
— Muszę! Muszę!
Strafford zrozumiał. Rabbi aż tu wyciągał władne dłonie po ujarzmioną duszę. Rozkazywał zbliska i zdaleka. Musiała mu być posłuszną.
Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/112
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.