Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bram śmiał się ciągle i wśród tego śmiechu zbliżył się do pieca i poprawił ogień. Po raz drugi przeniósł Filip wzrok z ametystowych oczu, które patrzyły nań błagalnie, na olbrzymią postać, pochyloną nad piecem. Sposobność była wspaniała. Jednym skokiem znajdzie się u gardła outlawa, którego chwyci za kark i zadusi. Dzięki korzystnej pozycji walka będzie conajmniej równa.
I tym razem powstrzymała go młoda kobieta. Zanim jeszcze uczynił jakiś ruch, drobne palce chwyciły go za ramię. Pociągnęła go daleko od człowieka-wilka, szepcząc do niego w swoim niezrozumiałym narzeczu. Bram wstał, odszedł od pieca, chwycił wiadro i nie spojrzawszy nawet na dwoje młodych ludzi, wyszedł z chaty.
Między Filipem a jego towarzyszką nastąpiła chwila zakłopotania. Ta uporczywa uprzejmość względem Brama irytowała Filipa, którego podejrzenia obudziły się na nowo. Nagłym i nerwowym ruchem młoda dziewczyna chwyciła go za rękę i pociągnęła do małego pokoju z drugiej strony kotary, służącego jej za sypialnię.
Mimika jej była jasna. Pokazała mu, co Bram uczynił dla niej. Przeznaczył dla niej odrębny pokój, który sporządził przy pomocy przepierzenia, a celem powiększenia tego pokoju dodał małą przybudówkę, dotykającą chaty. Wąskie drzwi łączyły oba pokoje. Drzewo chaty było jeszcze zielone, podobnie jak drzewo przepierzenia wewnątrz chaty. Jedyne umeblowanie pokoju stanowiło grube krzesło, równie prosty stół, sporządzony z jodły i kilkadziesiąt skór niedźwiedzich, służących za dywany. Na ścianie wisiało kilka sukien, wśród nich skórzana kapotka i szeroki płaszcz z materii, mający zamiast pasa czerwoną wstążkę. Znajdowała się tam również mała paczka, starannie zawinięta.
— Tak, tak, rozumiem, — mówił do siebie Filip, badając swoimi niebieskimi oczyma ametystowe oczy. — Pani