Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chce mnie przekonać, że nie wolno mi zabijać Brama Johnsona, nawet gdy się do mnie odwróci plecami, ani kiedykolwiek indziej. I pani chce, abym uwierzył, że nigdy pani nie dotknął, że nie domagał się nigdy zapłaty za oddane usługi. Dlaczegóż więc była pani przed chwilą tak blada jak płótno? Prawdopodobnie lęk pani zniknął. Twarzyczka pani jest teraz najróżowsza w świecie i najbardziej urocza. Niechże mi pani wytłumaczy...
Ametystowe oczy błysnęły, gdy go tak słuchała, a smukłe i zgrabne ciało kołysało się rozkosznie.
— Pani szydzi ze mnie dowoli, — mówił dalej, uśmiechając się. — Może potem stanę się takim samym szaleńcem jak Bram. Przyzna pani, że moja przygoda nie jest pospolita. Ruszam w drogę, aby ścigać Indian. Wpadam na obłąkańca. A w chacie tego obłąkańca znajduję panią. Po raz pierwszy stojącą w promieniach słońca, jak anioł przed bramami Piekła. Pani mnie nie rozumie, co? To nic... proponuję pani, aby się pani pozbyła tego szaleńca. A pani odmawia. Opadają mi ręce! Zapłaciłbym chętnie milion dolarów (gdybym je miał), abym mógł zmusić Brama do mówienia. Zapewnia mnie pani, że nigdy nie dotknął? Mój Boże, jak bardzo chciałbym w to uwierzyć!
Ruchoma twarz młodej kobiety odzwierciedlała wszystkie nurtujące ją uczucia. Usiłowała odczytać w oczach Filipa to, co chciał jej powiedzieć, odgadnąć myśl z jego ust.
Jął mówić dalej.
— Znajduje się pani o dobre pięćset mil od ludzi, z takimi włosami i oczyma, jakie pani posiada... I w dodatku z włosami takiej barwy! Gdyby Bramowi przyszła ochota przemówić, wytłumaczyłby mi, że pani spadła z księżyca, lub też, że przywiózł tu panią zbłąkany okręt przez nieskończoną dal, aby pani gospodarowała