Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bram stał się pozornie obojętny. Ale skoro ujrzał, że Filip odkrajał sobie płat renifera, jął go obserwować. Filip zatopił swoje zęby w surowym mięsie i ażeby pokazać człowiekowi-wilkowi, iż nie czuje do niego żadnej urazy, jął zajadać z niezwykłym smakiem.
Był jeszcze zajęty spożywaniem tej prostej pieczeni, gdy Bram, ukończywszy swoje mięso, wstał i nie czekając dłużej dał znak do odjazdu przeraźliwym okrzykiem. Wilki pociągnęły postronki i Filip usiadł w sankach, mając za sobą Brama.
Zaczęła się znów diabelska galopada i jeszcze po wielu latach Filip pamiętał ją doskonale. Bram to stał wyprostowany na sankach, to znów, częściej, biegł na czoło lub też na tył uprzęży. Wilki, podobnie jak Bram, czyniły niezwykłe wysiłki. Pędziły bez wytchnienia przez śnieżny Barren, bez wypoczynku. Jeśli niekiedy zwolniły tempa, bicz Brama smagał ich szare grzbiety, a przeraźliwy głos trąbił im do uszu dzikie przestrogi. Zamrożona powłoka była tak oporna, że narty stały się niepotrzebne. Kilkanaście razy Filip wysiadał z sanek i biegł razem z Bramem, ramię przy ramieniu, i ze sforą wilków aż do utraty tchu.
Około południa busola wskazywała mu, że nie pędzili już ku północy, ale prawie wyłącznie na zachód. Potem co kwadrans sprawdzał tę nową orientację, od której Bram nie odstępował. Ciekawe było, że bieg ten był tak szalony od chwili, gdy Bram zagarnął żywność Filipa. Widocznie Bram miał jakąś myśl, bo odtąd bełkotał nieustannie swój niezrozumiały monolog.
Dzień już zachodził, gdy się wkońcu zatrzymali. Jeszcze raz wydawało się, że człowiek-wilk odzyskał na chwilę rozum. Palcem pokazał Filipowi wiązkę opału i rzekł jak normalny człowiek: