Strona:James Oliver Curwood - Złote sidła.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szparę, przeleciała przez nią i wpadła z trzaskiem do wnętrza.
Podczas gdy Olaf zakładał drąg, zamykający drzwi, Filip udał się do Cecylii. Przybiegła do niego z oczyma błyszczącymi w pomroku chaty i zarzuciła mu ramiona na szyję. Szwed odwrócił się i spojrzał z osłupieniem, a nie mniej zdumiony był starzec z siwą brodą.
Cecylia ucałowała Filipa. Potem zwróciła się do swojego ojca i wypowiedziała kilka słów. A opuściwszy Filipa, zbliżyła się do starca. Olaf zrozumiał bez wątpienia, ponieważ westchnął głęboko.
— Co ona powiedziała? — zapytał Filip błagalnym tonem.
Olaf, który spoglądał teraz przez jakąś szparę w drzwiach i obserwował równinę, odparł:
— Powiedziała, że poślubi pana, jeśli kiedyś wydobędziemy się z tego piekła. Pan jest szczęśliwcem. Cecylia Armin poślubi takiego eleganckiego i dzielnego kawalera jak pan. To będzie niezwykle piękne, jeśli kiedyś nastąpi... Ale, prawdę mówiąc, wątpię o tym. Jeśli pan nie wierzy, niech pan spojrzy.
Filip spojrzał przez szparę. Za małą, białą płaszczyzną, która otaczała chatę, na brzegu lasu roiło się od Eskimosów. Było ich może pięćdziesięciu i zupełnie nie próbowali się ukrywać.
— Już czterdziesty dzień, — rzekł Olaf spokojnym i wyraźnym głosem, jak gdyby zdawał raport któremuś ze swoich przełożonych, — oblęgają nas w ten sposób. Kilkadziesiąt razy odparliśmy ich ataki. Zużyliśmy osiemdziesiąt naboi i dzieliliśmy się pozostałą żywnością. Przedwczoraj pozostały nam tylko trzy naboje. Wczoraj dzień upłynął spokojnie. Ponieważ nie mieliśmy już żywności i byliśmy skazani na śmierć, wyruszyłem dzisiaj rano na