Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i przeżytemi wrażeniami, zasnął wkrótce po spożyciu wieczerzy. Heyward, którego męczyła bezczynność, oddalił się wgłąb ruin, szukając zapomnienia w przechadzce. Gdy wrócił i stanął opodal szałasu, ujrzał Sokole Oko i jego przyjaciół mohikanów jak prowadzili ożywioną naradę nad sposobem dalszego postępowania. Nie wiele major rozumiał z języka delawarów, ale gesty, których używali mówcy, były tak obrazowe, że domyślił się z nich całego planu, który powzięli leśni wędrowcy. Postanowili rozpocząć o wschodzie słońca pościg za Przebiegłym Lisem, lecz znając już ogólnie kierunek jego ucieczki, która szła na północ, chcieli się przeprawić przez jezioro na kanu, przez co zaoszczędzali kawał drogi, i dopiero na drugim brzegu jeziora mieli zamiar poszukać śladów zbiega.
Do uszu majora dobiegł nagle podejrzany szmer, który zwrócił jego uwagę. Nie mogąc sam rozpoznać, skąd pochodzi, wezwał gestem strzelca, który natychmiast przybył na jego wezwanie. Po krótkiej obserwacji doszli obaj do przekonania, że do obozowiska ich zakrada się jakaś postać. Aby nie płoszyć przybysza, Czingaszguk pozostał spokojnie przy ognisku, Unkas zaś znikł w ciemnościach fosy, starając się okrążyć przeciwnika. Po chwili rozległ się strzał i kula trafiła w ognisko wędrowców, nie czyniąc zresztą żadnej krzywdy siedzącemu przy nim mohikaninowi. Jeszcze echo tego srzału nie ucichło w ruinach fortu, gdy przemówiła strzelba Unkasa. Wkrótce wę-