Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Całe pole pokryte było jeszcze ciałami ofiar straszliwej rzezi. Pułkownik i jego towarzysze starannie oglądali trupy, szukając najwidoczniej zwłok Kory i Alicji.
Gdy Unkas znalazł się na środku pola, wydał donośny okrzyk, tak że wszyscy jego towarzysze pośpieszyli ku niemu. Młody wojownik zatrzymał się przed stosem zwłok kobiecych. Straszliwym był widok tych rozkładających się ciał, ale pomimo to pułkownik Munro i major Heyward zabrali się do przeglądania ich, pobudzani przez miłość, która wszystko pokonywa. Poszukiwania te nie dały jednak żadnego wyniku.
Unkas pobiegł znowu przodem. Nagle wspiął się na palcach i spojrzał uważnie w kierunku krzewów, rosnących na skraju lasu.
— Hu! — spłynęło z jego ust słowo, oznaczające zdumienie.
— Cóż tam takiego, mój chłopcze? — zapytał nadchodzący strzelec szeptem, pochylając się jednocześnie niby pantera do skoku. — Czy widzisz może jakiego niegodziwego człowieka, który obdziera zwłoki poległych? Wskaż mi go, a nie uniknie kuli z mojej strzelby.
Bez słowa odpowiedzi skoczył Unkas ku jednemu z krzewów i po chwili uniósł triumfująco nad głową kawałek zielonego szala Kory.
— Moje dziecko! — jęknął pułkownik. — Kto mi zwróci moje dziecko?