Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czących otaczała chmura kurzu, gdyż zapaśnicy niby dwa węże tarzali się po ziemi z niesłychaną szybkością, przerzucając się z miejsca na miejsce. Daremnie Unkas podnosił swój nóż a Sokole Oko kolbę swej strzelby. Splątane ciała wiły się tak szybko po ziemi, że niepodobna było odróżnić jednego od drugiego, w otaczającej ich kurzawie. Wreszcie udało się Czingaszgukowi uderzyć przeciwnika nożem. Magua rozwarł ramiona i padł bezwładny na ziemię. Mohikanin zerwał się z głośnym okrzykiem triumfu, któremu towarzyszyły wiwaty Unkasa i Sokolego Oka.
— Brawo, delawarowie! — zawołał uradowany strzelec. — Jeszcze tylko porządne uderzenie kolbą w łeb tego gada, abyśmy mieli pewność, że łotr nie wstanie nigdy.
Ale zanim mógł wykonać swój zamiar, Magua zerwał się na równe nogi i rzucił do ucieczki po zboczu wzgórza, z którego zbiegał niby strzała, i znikł w gąszczu, goniony zaciekle przez mohikanów.
— Tego można się było spodziewać po nim — zawołał strzelec, ochłonąwszy ze swego zdumienia. — Łotr i oszust zawsze takim zostanie.
Powiedziawszy to, wezwał delawarów do zaniechania pogoni przeciągłym gwizdem. — Niech sobie ucieka — rzekł — jest bezbronny i ranny, znajduje się zaś dość daleko od swoich przyjaciół francuzów, więc nie będzie nam mógł zaszkodzić.
Czingaszguk i Unkas zgodzili się z wywodami strzelca i podczas gdy pierwszy zbierał skalpy powa-