Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odszedł w krainę wiecznych łowów? Czy dlatego, że wódz swą drogę życiową zakończył z honorem? Był dobry, był wierny, był odważny! Wielkiemu Duchowi potrzebni są tacy wojownicy i dlatego powołał go do siebie. Ale ja syn i ojciec Unkasa, jestem teraz jak złamane drzewo. Mój ród zginął i pozostałem sam...
— Nie, nie — przerwał mu Sokole Oko. — Nie pozostałeś sam. Jeśli nawet kolor naszej skóry jest różny, Bóg kazał nam stąpać po jednej ścieżce. Młodzieniec porzucił nas na krótki czas, ale, Sagamoro, nie pozostałeś sam!
Czingaszguk uścisnął dłoń, którą wyciągnął doń Sokole Oko ponad świeżą mogiłą; obaj starzy wojownicy opuścili głowy i łzy, płynące z ich oczu zmieszały się z ziemią, pod którą spoczywał Unkas.
— Dość! — zawołał drżącym głosem Tamennund. — Idźcie, dzieci Lenapy. Gniew Manitu spadł na nasz lud. Blade twarze panują nad światem. Życie Tamenunda trwało zbyt długo. W poranku dni swoich widziałem szczęście i wielkość mego ludu, a zanim zapadła noc mego żywota, ujrzałem grób ostatniego mohikanina!

KONIEC