Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czerwoni nie lubi posługiwać się naszym jęźykiem i będzie udawał, że nic nie rozumie. Właśnie przystanął i czeka na nas. Widocznie tutaj zbacza nasza droga z traktu.
Istotnie, gdy zbliżyli się do indjanina, ten wskazał podróżnym ścieżkę leśną, która ginęła w gęstwinie i była tak wąska, że szerokość jej wystarczała zaledwie na jednego jeźdźca.
— Więc to jest nasza droga — powiedział do sióstr major. — Proszę nie okazywać braku zaufania, gdyż mogłoby to źle wpłynąć na dzikiego.
— Czy nie sądzisz, Koro, — spytała Alicja — że lepiejby było pozostać na trakcie i udać się razem z oddziałem, chociaż droga byłaby przez to dłuższa i mniej wygodna?
— Dlaczego nie ufasz temu człowiekowi? spytała spokojnie Kora. — Jeśli jego skóra ma inny kolor niż nasza, nie znaczy to przecież, aby nie był uczciwy.
Alicja nie sprzeciwiała się więcej i uderzywszy swego konia szpicrutą, pierwsza ruszyła wąską ścieżką, wślad za indjaniniem. Dunkan i Kora pośpieszyli za nią, służba zaś, która prowadziła juczne konie, pozostała na trakcie, podążając za pułkiem. Podział ten nastąpił za radą przewodnika, który tłomaczył, że tym sposobem uniknie się zbyt wielu śladów.
Około dziesięciu minut musieli podróżni przebijać się przez gęstwinę, jadąc gęsiego, poczem poszycie zaczęło się przerzedzać, pozwalając na szybsze ru-