Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbytnio uwagi na to, co się wokół niego dzieje. Wygląd indjanina był dość dziwny. Wygolona głowa i twarz pomalowane były pstro, w kosmyku włosów na czole tkwiły trzy połamane pióra jastrzębie. Stary porwany płaszcz zwisał z jego ramion, brudne i rozerwane spodnie nakrywały nogi, których łydki poszarpane był przez ciernie. Mokasyny z jeleniej skóry, jakie miał na nogach, były jednak zupełnie dobre. Ogólnie cała postać była uosobieniem nędzy i opuszczenia.
Podczas, gdy major niezdecydowanie przyglądał się dziwnej postaci, zbliżył się Sokole Oko.
— Dobrze, że pan przyszedł — szepnął mu Dunkan. — Jesteśmy przed hurońską wsią, a tam pod drzewem stoi jeden z tych dzikusów.
Sokole Oko spojrzał we wskazanym mu przez majora kierunku, przyciskając silniej swoją długą strzelbę.
— No, huronem ten człowiek nie jest — powiedział, zwracając się do Heywarda. — Musiał obrabować jakiegoś białego, co widać z jego ubrania. Gdzie położył swoją broń?
— Zdaje się, że nie ma żadnej — odpowiedział major, — ale tem niemniej może być dla nas niebezpieczny, jeśli zawoła na pomoc swoich współplemieńców ze wsi.
— Książkowa mądrość białej rasy nie na wiele się zda w puszczy — zaśmiał się strzelec. — Ten nicpoń pod drzewem ma długie nogi, trzeba z nim po-