Strona:James Fenimore Cooper - Ostatni Mohikanin.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

marszu Sokole Oko zwolnił nieco kroku, poczem, badawczo spoglądając na boki, zatrzymał pochód.
— Wietrzę w pobliżu huronów — powiedział cicho do swych przyjaciół. — Musimy się tutaj rozdzielić i każdy z nas zbada swój pas ziemi. Ja z obu panami pozostanę na środkowym śladzie, Wielki Wąż pójdzie wprawo, Rączy Jeleń wlewo. Trzykrotne krakanie będzie hasłem niebezpieczeństwa.
Cicho oddalili się obaj mohikanie, podczas gdy trzej pozostali wędrowcy ostrożnie posuwali się naprzód. Strzelec badał starannie okolice. Heyward, którego niecierpliwość stale wzrastała, nie mógł mu dotrzymać kroku i gnany nadzieją odnalezienia dziewcząt, wysunął się naprzód. Osiągnąwszy szczyt niewielkiego wzgórza, stanął jak wryty, na widok tego, co zobaczył.
W łagodnych promieniach zachodzącego słońca zauważył niewielkie jezioro, wciśnięte pomiędzy dwa wzgórza. Mały wodospad przy wejściu do jeziorka zdawał się dziełem rąk ludzkich. Wokół stawu stało około stu niewielkich ziemianek, które dzięki satrannie wykończonym dachom różniły się od chat indyjskich. Drobne ciemne postacie uwijały się obok domków.
Gdy Dunkan usiłował zbliżyć się do tajemniczej wioski, spostrzegł nagle ku swemu przerażeniu wysoką postać indjanina, który stał odwrócony do niego plecami w odległości 150 kroków. Dziki był równie jak i major zajęty obserwacją wioski i nie zwracał