Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rękami muru — przesunął się przy nim... Nie mógł trafić do wrót podjazdu. Gdzieś były schodki, prowadzące do piwnicy. Stąpił na nie — i nagle z jękiem potoczył się nadół. Zwinięty w kłębek, legł w mrocznym kącie. Zemdlał.
Daumer, zdziwiony długą nieobecnością Kacpra, wyszedł do ogrodu, aby go poszukać. Powracająca z miasta Anna ostrzegła w pewnem miejscu ogrodu kałużę krwi. Na jej krzyk przybiegł kandydat Regulein. Po śladach krwi na murze dotarł do piwnicy, znalazł Kacpra omdlałego.
— Tu leży! Tutaj! prędko!...
Posłano po doktora. Kacper miotał się na łożu — w gorączce. Mówił coś bez związku o zakapturzonym panu, w żółtych trzewikach, że sztyletem w ręku... Daumer, niemy z bólu, przysłuchiwał się słowom chorego. Po obmyciu czoła z krwi ukazała się rana — na szczęście nie była niebezpieczna!
Poprzez tłum ciekawych, którzy zapełnili aleję wejściową, z trudem przedarł się zawiadomiony o wypadku burmistrz, który przybył z sędzią śledczym i szefem policji. Puszczono w ruch wszelkie sprężyny, aby odnaleźć tajemniczego zbrodniarza. Napróżno! — wszelki ślad zaginął...
Wypadek zaszedł w Poniedziałek. Powiadomiony o nim depeszą Prezes Feuerbach, ze względu na ważne urzędowe zajęcia, zdołał przybyć dopiero po trzech dniach. Kacper miał się lepiej, był jednak mocno zmieniony. Zdawał się zgaszony, stępiały. Informacje, których mógł udzielić, były nader skąpe.