Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakieś objawienie! Co za cudowny smak miało to słówko: „ja“ — olbrzymie, bogate. A więc setki ludzi, których widział, całe miasto, mężczyzni, kobiety, dzieci, ptaki, kwiaty, chmury, nawet słońce samo — wszystko to, jakby za umową, mówiło mu: „ty, a on odpowiadał im trwożnym głosem: „ja!“... A cały świat rozdrabniał się na podobne „ja“, które były dlań: „ty!“...
Rękoma przesunął wzdłuż swego ciała, jakby chciał pomacać ów dziwny mur między swem wnętrznem „ja“ a wszechświatem „ty“... Nagle wzrok jego padł na własne odbicie w zwierciadle. Znał je — ale teraz przemówiło doń nowością. Było tajemnicze, jak ongi jego cień na ziemi. Szepnął doń: „Kacprze!“ Tamto zewnętrzne, mające jego usta, czoło, brunatne kędziory włosów, zdało się odpowiadać: „ja“. Więc było „ty”? — nie było nim! Ale za lustrem była ściana — tedy nie było tam w lustrze w istocie nic. A jednak...! Nagle świat rozdwoił się w jego oczach smugą swiatła: szła odeń w tył jedna ścieżka — druga biegła przed nim — podobna z takim samym, jak on, Kacprem, ale ukrytym, nie dającym się uchwycić, wiedzącym, zda się, coś więcej o nim, niż on sam wiedział o sobie. A „tamten“ nie mógł mu nie powiedzieć!
Daumer obserwował tajemniczą grę myśli na twarzy chłopca. Wtem przez otwarte okno, jakoby wrzucony ręką wiatru, wpadł świstek papieru. Podniosła go pani Daumer i, odczytawszy, z przerażeniem w oczach, cała drżąca,