Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

starzało się i szarzało. Daumer notował w pamiętniku: „co za rozkosz sadzić w wilgotny grunt duszy ziarna, które rozkwitną i dadzą owoce! Co jest blade dla ócz przyzwyczajenia, to oczom mego pupila wydaje się barwnem, jakby dopiero co wyszło z rąk Boga. A tam, gdzie świat zamyka się swoją tajemniczością, jeszcze stoi on ze swojem uporczywem i pełnem nadziei: „Dlaczego?“ — tym wyrazem głodu, zdumienia, wątpliwości, najszanowniejszem ze słów!
Nie ukrywamy, że Daumer mruczał nieraz niezadowolony ze siebie: „Czyliż jestem jeszcze ogrodnikiem, skoro nie mogę przeszkodzić temu bezgranicznemu wyrastaniu chwastów. U jakiej granicy zatrzyma się to pożądliwe: „dlaczego?“ Znalazłem wprawdzie fenomen, który zniewoli moich współczesnych, aby uwierzyli nieco w cuda, ale...“
Tu zwracał się do Kacpra, który wciąż jeszcze z uciechą gaworzył: „wprzód uczyć się, a potem do domu“ — i starał się go przekonać: „ale jesteś przecie w domu!“ Lecz chłopiec z niedowierzaniem potrząsał głową.
Chwilami stawał przy kracie, za którą w sąsiednim ogrodzie bawiły się dzieci. „Jacy mali są ludzie!“ — rzekł raz niespodzianie do Daumera, a w zdumieniu jego przebijał się smutek. Daumer w drodze powrotnej tłómaczył mu z uśmiechem, że wszyscy ludzie byli kiedyś równie mali — i on Kacper także. Ale chłopiec nie wierzył: „Nie! Kacper nigdy nie mieć takie krótkie nogi i ręce!“