Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się drewnianym konikiem, którego podarował mu strażnik więzienny, wzruszony jego dziecinnym bełkotem: „chcę jeździć, jak tatuś“.
Wiadomo było o nim tylko tyle, że dnia poprzedniego przed wieczorem szewc Weikman natknął się nań niespodzianie u nowej bramy miejskiej. Poczciwcowi wydało się, że ma do czynienia z pijanym. Młody człowiek trzymał list, adresowany na imię rotmistrza Wesseniga. Litościwy szewc z trudem zawlókł biedaka według tego adresu. Za powrotem do domu o północy rotmistrz dowiedział się od żony, iż w jego stajni śpi na słomie jakiś człowiek zgłodniały, o wyglądzie półzwierzęcym, widocznie znużony długą drogą, gdyż stopy jego poprzez otwory butów krwawią. Ze zdumieniem odczytał przyniesiony przez przybłędę list; nie był w stanie zrozumieć nie z jego dziwacznej treści. Poszedł obudzić wyrostka, dobudził się go z trudem. Na wszystkie swoje pytania, otrzymał w odpowiedzi tylko bełkot. Powiedział sobie: „to pijanica!“ i oddał go w ręce policji, która pociągnęła wyrostka, opierającego się, jak prowadzony na rzeź cielak, do gmachu więziennego.
Przesłuchanie aresztanta w kancelarji więziennej, mimo wymysłów i gróźb, nie dało, żadnego rezultatu. Dyżurnego uderzył przytem wypadek zaiste dziwny. Gdy ktoś ze służby wniósł zapaloną świecę, młodzieniec skokami niedźwiadka zbliżył się zaciekawiony do płomienia, dotknął go, a sparzony jął zawodzić, jak dziecko. Jeszcze dziwniejszem było, że, gdy sekretarz — raczej dla żartu niż na próbę — podał chłopcu pióro i papier, ów