Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zamykać się w pokoju. Aż zgromiła go radczyni: „Co to jest! U mnie nie potrzebujesz lękać się zakapturzonych łotrów!“ Ale stąd wzięła pochop do odgrywania roli jego opiekunki.
Wtykała nos w jego książki. Codzień po południu, gdy wrócił z gimnazjum (wstąpił odrazu do trzeciej klasy) niezmiennie pytała: „Jak tam dziś poszło?“ Odpowiadał płaczliwie: „Kiepsko“. W samej rzeczy dyrektor szkoły użalał się, że uczeń, za którym chodzi zawsze ochraniający go policjant, odciąga uwagę dzieci od nauki. Koledzy szkolni zasypywali go niemądremi pytaniami. Brali mu za złe jego milczące zamknięcie się w sobie. Śmieszył ich ten „dryblas“, dwa razy starszy od nich, a zadający nieraz nauczycielom dziecinne pytania. Wyrażali głośno opinję o nim, że jest okropnie „głupi“. Gdy raz, podczas burzy, uciekł do kąta przy piecu, wybuchnęli śmiechem i urządzili mu kocią muzykę,
Byl to zaprawdę osobliwy widok, gdy ten cichy, skupiony w sobie wyrostek wracał wśród wrzaskliwej gromady małorosłych, a za nim szedł czujny stróż prawa.
Daumer zapytywał malców o swego pupila. Odpowiadali: „Wyłazi ze skóry, ale tępa głowa. Nie ganimy go, ale i chwalić niema za co.“ Uśmiechnął się gorzko, pomyślawszy: „oto jest mistrzowska forma nagany.“ Zapragnął wydobyć niemal chytrością pochwałę dla Kacpra z radcy Beholda; ale otrzymał tylko rozrzewniająco-naiwną odpowiedź: „Musisz się z tem zwrócić