Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przytrafić!“ — teraz rad byłby, gdyby ktoś inny wziął do siebie Kacpra.
— Rozumiem!... Nie jest mu przyjemne, że dom wciąż znajduje się pod obserwacją policji. A przecież to jest mus. Ale dziwi mnie, że tak się śpieszy z pozbyciem się Kacpra...
— Beholdowie wyrazili chęć wzięcia go do siebie.
— Wolałbym, aby mieszkał u pana, lub u Tuchera.
— Hm. Baron Tucher wyjechał... A ja... lubię spokój. Zresztą Beholdowie są to bardzo poczciwi ludzie. Zwłaszcza on — poważny kupiec. Ona trochę strojnisia... ale to drobiazg. Kacprowi będzie od nich bliżej do szkoły, do której zaczął uczęszczać.
— Mają dzieci?
— Jedno dziecko — córkę trzynastolatkę.
...Nie zdążył gwoli sumienności dodać, że pani B. źle obchodzi się z własną córką, gdyż właśnie wszedł z niskim ukłonem siwy radca magistratu, pan Behold, specjalnie wypomadowany na cześć prezesa. Zapewnił on Feuerbacha, że przytuli Kacpra, jak matka — rodzone dziecko. Burmistrzowi o mało co nie wyrwało się z ust: „Oj, to źle!“ — pod adresem wyjątkowym pani Behold, nie słynącej z zalet macierzyńskiego serca. Ale na uwagi nie było czasu. Feuerbach zaledwo raczył podarować spojrzenie Beholdowi, gdyż zwrócił się zaraz do sterczącego z poza tej komicznej figury — Daumera.
— Czy to mus? — spytał surowo.