Przejdź do zawartości

Strona:Jakob Wassermann - Dziecię Europy.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam nadzieję, że teraz ustaną te ciągłe wizyty obcych w domu pańskim, celem oględzin Kacpra!
— Naturalnie! wczoraj pewien Anglik przysłał lokaja z hotelu „Pod orłem”, prosząc o pozwolenie odwiedzin chorego. Odmówiłem.
Na to wszedł baron Tucher. Przyniósł wiadomość, która wprawiła wszystkich w zdumienie. Ten sam anglik wniósł burmistrzowi sto dukatów dla osoby, która pomoże odszukać winowajcę zbrodni, popełnionej na Kacprze.
Nagle Feuerbach porwał się z miejsca. Z gniewem mówił o tem, że zaniechano nawet tak elementarnego kroku, jakim było sporządzenie natychmiast po wypadku listy cudzoziemców, zamieszkałych w hotelach, i nie śledzono ich po wyjeździe. Burmistrz nie pamiętał już nazwiska lorda — ofiarodawcy stu dukatów. Na żądanie Feuerbacha posłano do hotelu. Okazało się, że gentleman, interesujący się tak serdecznie sprawą Kacpra, nazywał się lord Stanhope. Ale już był wyjechał. Wskazywano kierunek na południe. Nic ponadto nie wiedziano.
Prezes zagryzał wargi, mruczał: „Wszędzie za późno!“ Miał przytem minę wyżła, który stracił ślad zwierzyny.
Anna Daumer na pochwały barona Tuchera oddawane „humanitarności lorda“, który tak współczuł Kacprowi, zauważyła ze zwykłą sobie lekkomyślną przekorą: „Wielkich panów uważa się za humanitarnych, jeżeli, nastąpiwszy komuś na nogę, potem go przeproszą.“ Natomiast Kacper,