Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej głos żałosny, przejmujący, matczyny: „Koro! Koro!“
A potem wnętrze piekielne, ucisk ograniczenia, smętna powaga królowej śmierci, która ma przecież w swych ręku tajemnicę żywota...
A potem olśnienie, szczęście wyzwolin: zawrotny polot, światło wybuchające ze wszystkich stron, promienie, które przetapiają istotę, macierzyste łono odnalezione: światło! światło! światło!
Zaś w świątyni w Eleuzis ukazany wtajemniczonym ostatni symbol: wyrastający, złocisty kłos...
Usłyszmy natężonem przeczuciem słowa o kilka wieków późniejsze, rzeczone do uczniów w Judei, najdostojniejsze słowa o ziarnie, które „obumrzeć musi“.
Ale cicho! położymy sobie palec na uściech, jak to czynili uczęstnicy tajemnic, mijając się bez szelestu na progach przybytku Persefony.
Czy to już wszystko, o czemby wspomnieć tu należało?
Zanim noc całkiem zapadła, ożył na mgnienie ostatni moment chwały.
Niemasz pustki, ruiny, kolosalnego zjawiska posągu i mojej drobnej postaci.
Wznoszą się w pełnej powadze święte chramy Eleuzis. Dookoła szum drzew zaledwo już dostrzegalnych w gęstniejącym po-