Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaznaczyła się na jedną bolesną chwiię różnica, przedział Olimpu od ziemi. W tej samej chwili bunt targnął obrębem niebios dawnych, nie ostoją się władne siły. Męczeński Prometeusz mocen obalić Zeusa: a sam nieśmiertelnym będąc, wie, że nie zginie.
A przeto bogi zrodzone z zarannej myśli greckiej uczynią pakt z człowiekiem.
Witaj, Pallas-Athene, gościu nasz na skalistem wzgórzu! Z czem przychodzisz, Mądrości? Wicher zażegnać, aby nie zerwał gwiazd? Skierować w piersi, we własne piersi nasze.
Po raz wtóry lud ludów ma uczuć boskość w sobie.
Zakołysały się zgromadzone chmury; oto rozpływać się będą w wolnym rytmicznym ruchu, aż zajaśnieje głębsza niźli ongi pogoda. Tętno poruszeń wymierza wielka myśl.
Oglądajcie na wyżynie Areopagu kute z kamienia ławy; dostojny lud zasiadł miejsca i uprzejmem wejrzeniem, a królewskością serc raduje się gościowi, Pallas-Atenie.
W pośrodku jest Orestes.
Nieszczęśnik, którego winy nie mogły rozplątać, ani zniweczyć, ani osądzić — bogi.
Przerażający niedolą grzech Orestów Pallas-Atena oddaje na sąd ludu...
I stało się. Zawarte porozumienie. Niech się święcą bogowie białością marmuru cało-