Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyśnionej piękności — człowieka. Trwał moment w dziejach świata, gdy człowiek w ludzie ateńskim uczuł się boskim i wyrzeźbił sam siebie.
Przeminął jako moment.
Śpiewa chór. Brzmiącem pluskaniem wód Egejskiego morza, rozdęciem żaglów, które idą ku Troi.
Jakże prosty tok rzeczy rozegrywanych na podsłonecznej scenie. Półbogów śmiałe zamiary, każdy z nich godzien wziąć sławę na Olimpijskim szczycie; czoła są w świetle, piersi oddechem wiatrów dyszą, stopy wparte o ziem. Zda się, niemasz różnicy: młody bóg się weseli młodem szczęściem człowieka; ta sama wartkość i pęd, i śmiech, i gniewny ból; współżycie nie zadziwia nikogo. Prostota spiżowych głosów pełna, pod słońcem dźwięczy spiż, — Upojenie.
Zaś ci, niedosyć, o duchu rodzący tragedyą swoją?
Którzyście chcieli widzieć, obejrzyjcie się za gasnącym wstępem „szczęśliwym...“.
Śpiewa chór. Prometejskie to są wołania, wicher wstający z przestrzeni świetlistych pól. Ludzki bóg, boski człowiek, nacieszył się sprężystością członków toczonych, nasycon jest pięknem kształtu. Zapragnął w sobie samym przerosnąć wszelkie ograniczenie.