Przejdź do zawartości

Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coraz bliżej nad sobą wielkie, doryckie kolumny Propylajów.
Nim się do nich doszło, jest przerwa, rodzaj wązkiego tarasu. Zatrzymałeś się tu, człowieku, i obróciłeś twarzą ku przebytej drodze... I — naraz nie jesteś już panem oczu swoich, bo odjąć ich nie możesz od cudu, od lekkiego zjawiska w powietrzu, od jasnej, maleńkiej, niewyrażenie ślicznej świątyńki Niki.
Stoi od nas, tak obróconych na lewo, na potężnym, głęboko w dół sięgającym bastyonie. Ale raczej nie stoi, unosi się, przedziwna, rozmiarami tak drobna, a boska. Widok od krużganku świątyńki — hen! w przestrzeń, że lecą jak ptaki oczy, aż gdzie błękitnieje Pireus. Przeciwległa świątyńce Pinakoteka, ongi wewnątrz tak świetna, dziś naga.
Ale nie będziesz tego wszystkiego szczegółowo rozważał. Za tą najpierwszą bytnością nawet nie będziesz wszystkiego widział. Nie porachujesz sześciu frontowych, doryckich kolumn głównego portyku Propylajów; nie będziesz wymierzał miejsca, gdzie stały wewnętrzne kolumny jońskie. Nie zapamiętasz, którą z pięciu bram, dzisiaj pustych otworów, wkroczyłeś w przestrzeń świętą i zdumiałeś się do dna serca przed majestatem Partenonu.
Ściele się olbrzymi dziedziniec, wprost zasypany odłamkami i gruzem marmurów.