Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na wyspie ogarnia słodycz południowego powietrza. Tu i owdzie kołyszą się palmy, ale zrzadka i wyglądają na przybyszów, nie na mieszkańców; wyglądają na gości.
W zamian jest całe bogactwo innej roślinności, która narazie wprost oszałamia człowieka z północy.
Za miastem, w okoleniu szarych, kamiennych murów ciągną się ogrody, ogrody, ogrody. A drogi pomiędzy niemi wązkie i kręte. Zwieszają się poprzez mury jakoweś gąszcze, jakieś cudowne sploty; czasem wybuchnie gdzieś krzew osypany całkiem błękitnie albo różowo.
Wielkie wrażenie sprawiają po raz pierwszy widziane drzewa oliwne.
W tajemniczej, nawpół trwożnej, a nawpół słodkiej czci dla imienia „Góry Oliwnej“ rozwijały się niegdyś w dziecięctwie nasze dusze. I teraz wyłania się z głębin myśl o tej nocy największej, jaka kiedykolwiek była.
Jest na południu od dzisiejszego miasta Korfu gościniec, wiodący do miejscowości, zwanej „Canone“, a z której oglądać można wysepkę „Pontikonisi“. Wzdłuż owego gościńca na lewo położone łagodne wzgórza: rosną na nich ogromne, stare, rosochate oliwne drzewa.
Powiewny szum wązkich listków przenika cichem wzruszeniem.