siągnięta już nigdy potem, a którą weseli się słońce i morze“.
W temże muzeum i bodaj w tej samej sali prześliczna postać młodzieńca. Rzecz uszkodzona, bowiem brak obu ramion, ale nie zmniejsza to, nie obniża wrażenia. Raczej przeciwnie. To tak, jak z ową przesławną Nike Samotracką w paryzkim Luwrze: jakiś przedziwny urok właśnie w tem się zawiera, że to jakby fragmenty niedostępnej, piękniejszej nad wszelką o niej myśl, całości; że to objawienia częściowe śnionych, a niewyśnionych nigdy światów.
Marmurowa, naga postać owego młodzieńca wyrażona w ruchu jakby wstępującego pod górę. Ale niema w tem wysilenia, tylko tęsknota. Twarz bardzo piękna, głowa wzniesiona i lekko w tył odgięta; we wszystkiem owa tęsknota. Bynajmniej nie gorzka: nie ta szarpiąca, ta straszna; nie nasza... O! nie nasza. To jest tęsknota w słońcu. Inaczej nazwać nie można. W pełni słodkiego blasku. Prawdziwie boska. Bowiem bóg olimpijski tęsknić jest zdolen, ale taka tęsknota, ta jego tęsknota — nie boli. Jednakże jest, ażeby była twórczość.
Dlatego ciebie, który dziś patrzysz, pomimo owej wielkiej słodyczy, przeszywa coś, do głębi przenika. Odczułeś prąd i tchnienie wiekuistej, tworzącej, niespracowanej duszy.
Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/45
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.