Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwiedzający Nazaret pielgrzymi i turyści zazwyczaj nie jadą ani idą bliższą drogą wprost ku północy, jeno wielkim kręgiem zbaczają, aby obejrzeć wsławioną górę Karmelu.
Wśród tych dróg galilejskich, a raczej po przydrożach znajdują się cudne ustronia.
Nieporównaną rzeczą jest iść w południe pod ulewą świetlistą, słoneczną, w złocie szeleszczącego jęczmienia. I wnijść tak bezpośrednio z onego pola w cichą ochłodę ogromnych drzew figowych.
Przyplątało się tu w gęstwinie kilka cytryn jaśniejszym liściem wdzięcznych i roztacza konary płomieniście kwitnące drzewo granatu.
Naokół dostałe kłosy patrzą się złotemi oczyma.
Panuje wielki spokój.
Czasami w takim cienistym zakątku napotka się gromadkę odpoczywających Arabów. Głowy, bez względu na wiek, poważne; każda, według zwyczaju, owinięta w tak zwany „kefijeh”. Jest to obszerna chusta, w celu lepszego umocowania przyciska się ją nad czołem i wokoło ciemienia walkiem z wielbłądziej sierści.
Siedzą w milczeniu. Tu i owdzie na trawie pokładli gliniane, smukłe, wazko-szyje gąsiorki używane w podróży. Słońce poprzez