Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na prawo w dalekości pod ukosem promieni zamigotały jakoweś smugi wód.
Przyjemny wiatr chłodzi czoło.
Zanim tę równinę opuścisz, przy krańcu jej podnieś głowę, pielgrzymie czy podróżniku. Dojeżdżasz właśnie do góry dosyć wysokiej. Na białawej opoce zbudowane miasteczko z tegoż kamienia, przeto nie odróżniające się barwą, a raczej podobne do zębatego wierzchołka pospólnej, zwężonej ku szczytom bryły.
Jest w położeniu tego miasteczka coś z wyglądu strażnicy.
„Onego czasu“ upadł był strach, jak ciemność, na serce Izraela; jeden z wielu ponurych momentów w historyi tego ludu. „Przyciągnął Assur z gór od północy; którego mnóstwo zastawiło potoki, a konie ich okryły doliny...”
Przerażenie bije ze słów opowieści. Słychać wołanie „do Pana Boga Izraelskiego“, aby „nie były dane na łup dziatki ich, a świętości ich na splugawienie, i nie stały się pośmiewiskiem poganom”.
Trwoga o to ostatnie taka znamienna; jedna z cech, które trzeba najbardziej zapamiętać, aby zrozumieć ducha Starego Zakonu, jego monumentalność i znaczenie.
Owoż tego srogiego czasu naprzeciw góry, którą właśnie mijamy, zgromadził się