Przejdź do zawartości

Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się nad pastuszem ogniskiem w kłębach dymu.
Znajdujemy się w kraju przedziwnym. Tutaj każda przepływająca epoka stwarzała niezapomniane rzeczy. Aż do tego, co się stało przed dziewiętnastu wiekami... Zaś to ostatnie różni się od uprzednich tem, iż nie jest, jak one, przeszłością, lecz obecnością i tchnieniem nieprzerwanem. Po dziewiętnastu wiekach tak samo zdrój „wody żywej“ i nieledwie tak samo – niezgłębiony.
Wysoki mur okala przestrzeń niewielką: wznoszą się nad nim gdzie niegdzie konary i głowy drzew.
Na skutek głośnego zapukania otwierają bramę; wnijść można.
Mija się sadzawkę i długi, pospolity, brzydki budynek, zapewne schronisko dla pielgrzymów i klasztor, bo miejscowość obecnie należy do mnichów obrządku greckiego.
Mija się to wszystko, nie patrząc, nie widząc, nie biorąc pod uwagę. Licha rzecz, oszpecenie, przejaw wszędy w tym kraju napotykanej zdawkowej czci. Aliści nie zepsuje to stworzonego siłą wzruszeń obrazu.
Była studnia, leżąca na uboczu, na prawo, niedaleko od głównej drogi. A droga ówczesna prowadziła w tym samym co i dzisiaj kierunku, z dalekiej Jerozolimy poprzez wąwóz między Ebalem i Garizim – do Nazaretu.