Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w której stalaktytowa grota. Wnętrze jej widać poprzez ten szumny, rozpryskujący się pęd strumienia.
Aliści na oną dodatkową wycieczkę tym razem jest zapóźno, boć to najmniej godzina uciążliwego zjeżdżania wśród ostrych głazów. A zresztą grotę trzeba oglądać za dnia, w pełnem słońcu.
A więc jedziemy już wprost przed siebie w dalszym wschodnim kierunku. Spuściliśmy się na płaskowzgórze obszerne. Roztoczyły się kamieniste, ale uprawne pola. W zapadającym zmierzchu jeszcze przez chwilę widać zieloność owsa i bujnej pszenicy.
Za parę godzin będziemy u kresu drogi, w Madabie.
Zciemnia się.
Wtem przyleciała woń dymu i dobiegło beczenie trzód. Zbaczamy na krótki postój do sąsiedniego obozowiska Beduinów. Tu koczuje ród, utrzymujący dobre stosunki z mieszkańcami Madaby.
Półkręgiem rozsiadły się czarne namioty; migocą i dymią palone przed niemi ognie. Stada owiec tłoczą się z głośnym bekiem, rżą konie.
Dano nam pić; coś w rodzaju kumysu Gościnnie zapraszają na nocleg, jednak wolimy dziś jeszcze dotrzeć do celu.
W księgach Jozuego jest wzmianka o moa-