Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/123

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    W północno-wschodnim kierunku bielały długą linją lekko omglone, strzeliste brzegi Krety.
    Na wolnym obszarze znagła głośniej plusnęła nadbiegająca fala; z za wodnego przezrocza mignęła twarzą Nereidy.
    Wynurzyła się głowa dziewicza, perłami strojna, liczko wiosenne, do różowego kwiatu podobne, zaczem ramiona i piersi dziewicze. Obryzgiwało ją srebro pian.
    Pomknęła z przelewającym się lekkim chichotem, z kaskadą jasnego śmiechu.
    Tuż za nią błysnęły nadpływające w pogoni szerokie bary Trytona.
    Ktoby mógł teraz pod światło spojrzeć w igrzysko fal, dojrzałby, że to pląs istot żywych, swawolnych, zwinnych, pełnych uciechy i rozkoszy.
    Koralowe gałązki czerwieniły się nad czołami Trytonów, srebrzysta łuska skrzyła się w dół od pasa na poły ludzkich, na poły rybich postaci.
    Chwilami sejmowało to wszystko, zataczając perliste, spienione kręgi. Zdawałoby się, że się odbywa zajmowanie miejsc w jakiemś uciesznem kole rady. Aliści w mgnieniu oka cały krąg pierzchał dalej. W wieczystem, upojonem rozkołysaniu mieniła się tu kolej zabawy, miłości, przestrachu i pościgu.