Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na końcu czernieje wnijście do podziemia, dawniej zwanego mylnie — grobem Agamemnona.
Powiał chłód. Ciemno. Przy zaświeceniu świeczki można dopatrzeć, że jest to wnętrze całe okrągłe i zwężające się u góry na podobieństwo słomianego ula.
W prawej ścianie otwór do przyległej czworokątnej komory.
Ale nam lepiej jest zagasić świeczkę.
Inne światło zrodziło się tutaj nagle...
„I wbiegło złote i do nóg upadło...“
Bo cóż nam do tego, że w 1877 roku Schliemann odkrył gdzieindziej istotne, autentyczne królewskie groby?
Wszakże dla nas jak — wtedy „cząbry smutne gór spalonych pachną“ i wiatr „obiegłszy górę ruin siwą, napędza nasion kwiatów, a te puchy chodzą i w grobie latają jak duchy“.
A gdy się powraca z podziemia znowu na świat, — cóż to? i jakże się to dzieje, że stoki Mykeńskich wzgórz przysłonił na chwilę cień „Krzemienieckiej góry“?...
Idźmy dalej.
Droga skierowała się teraz na prawo i, zda się, okalać będzie wzgórze. Wznosimy się ciągle, aczkolwiek stopniowo. Wszędzie odłamki i zsypy kamieni.