Strona:Jack London - Wyga.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani to zrobiła rozmyślnie? — zapytał Krótki.
— Tak jest, zrobiłam to żeby dać szansę starym kolonistom.
Zaśmiała się przekornie. Mężczyźni spojrzeli po sobie i wkońcu zaczęli się śmiać razem z nią.
— Gdyby w tych stronach nie było tak mało kobiet, przełożyłbym panią przez kolano i wsypałbym pani lanie — zapewniał ją Krótki.
— Więc pani ojciec nie zwichnął sobie nogi, lecz czekał, póki nie znikniemy mu z oczu, a potem poszedł dalej? — pytał Kurzawa.
Potwierdziła skinieniem głowy.
— A pani była wabikiem?
Znowu potwierdziła skinieniem głowy i tym razem śmiech Kurzawy zabrzmiał jasno i szczerze. Był to żywiołowy śmiech mężczyzny, pobitego w uczciwym boju.
— Czemuż się na mnie nie gniewacie? — zapytała skruszona. — Czemuż — czemuż nie dacie mi lania?
— Wobec tego musimy wracać! — poganiał Krótki. Jeszcze sobie nogi odmrożę, stojąc tutaj.
Kurzawa potrząsnął głową.
— Przepadłyby nam cztery godziny! Do Squaw Creek niema stąd więcej, jak jakich osiem mil, a stąd widać, że Norway Creek robi szeroki zakręt na południe. Pójdziemy przez Norway Creek przejdziemy w któremś miejscu na drugą stronę jaru i wydostaniemy się do Squaw Creek gdzieś ponad działem odkrycia.
Tu spojrzał na Joy.