Strona:Jack London - Wyga.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a dziś, gdy mi się to już urzeczywistniło, nie czuję potrzeby pisać o tem. Jestem dziś prawdziwą, morową, jadowitą cholerą i żaden mydłek z gór nie zwali mi na łeb czegoś, czegobym mu w dwójnasób oddać nie potrafił. A teraz słuchaj: goń naprzód i smaruj pół godziny, a wyciągaj się dobrze z portek, bo kiedy będziesz myślał, żeś wygrał, to ja przyjdę i dam ci na pół godziny takiego rumu, że zobaczysz!
— Ale! — zaśmiał się Krótki wesoło. — I to-to ma jeszcze mleko pod nosem. Zleź-że z drogi, niech ci ojciec pokaże, jak się chodzi!
Zmieniali się tak co pół godziny. Dużo już nie mówili. Ruch grzał ich, mimo że każde tchnienie szronem pokrywało ich twarze od ust aż do brody. Mróz był tak straszny, że bezustannie tarli rękawicami nosy i policzki. Jak tylko na chwilę przestali, ciało drętwiało, trzeba było potem trzeć silniej, aby je doprowadzić do stanu piekącego bólu wznowionego obiegu krwi.
Nieraz zdawało się im, że wyszli na czoło procesji, za każdym razem jednak przeganiali wciąż nowych uczestników biegu, którzy wyruszyli przed nimi. Czasem ta lub owa grupa starała się dotrzymać im kroku, jednakże po mili czy dwóch stale zniechęcała się i znikała za nimi w ciemnościach.
— Byliśmy przez całą zimę na szlaku — tłumaczył Krótki — a te zniewieściałe od pokładania się po chałupach niedołęgi wyobrażają sobie, że potrafią dotrzymać nam kroku. Widzisz, gdyby to były prawdziwe włóczęgi, wyglądałoby to zupełnie ina-