Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Handlowałem czemkolwiek i wszystkiem dla czegokolwiek, co obrócone dwanaście razy, mogło się nareszcie zamienić na coś, co posiadało jakąś wartość. Byłem sławny jako handlarz. Byłem notorycznym skąpcem. Mogłem nawet handlarza starych lin okrętowych doprowadzić do płaczu, gdy wszedłem z nim w konszachty. Inni chłopcy zwracali się do mnie, abym im sprzedawał ich kolekcje butelek, gałgany, stare żelazo, odpadki, futerały strzelb i pięcio-galonowe dzbany do oliwy — oj! oj! i dawali komisowe za takie tranzakcje.
I oto ten zapobiegawczy, skąpy chłopak, przywykły do niewolnictwa przy maszynie za dziesięć centów godzina, siedział teraz na linie i rozważał nad kwestją piwa po pięć centów za szklankę, i nadeszła chwila, że wydało mi się to głupstwem. Obcowałem teraz z ludźmi, których podziwiałem. Byłem dumny, że byłem z nimi. Czyż cała moja oszczędność i umiejętność handlowania dawały mi ekwiwalent chociaż za jedno z tych wielu wzruszeń, których doznałem odkąd znalazłem się między piratami? Więc cóż było więcej warte, pieniądze czy wzruszenia. Ci ludzie nie mają żadnego strachu przed rozrzucaniem niklów, wielu niklów. Oni imponują obojętnością na pieniądze; zwołują ośmiu ludzi, aby pili wódkę po dziesięć centów kieliszek, jak to uczynił French Frank. A oto Nelson wydał sześćdziesiąt centów na piwo, na nas dwóch.
Coż więc miałem począć? Byłem świadomy, że powziąłem wielką decyzję. Zrobiłem wybór między skąpstwem, a romantycznem życiem. Albo muszę odrzucić precz mój stary szacunek dla pieniędzy