Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przebywszy jakiś czas w klimacie chłodnym, udałem się do południowej Tasmanji, na czterdziestym trzecim równoleżniku. W miejscu mego pobytu nie było napojów. Nie martwiłem się tem wcale i nie piłem nic. Nie sprawiało mi to żadnych trudności. Wchłaniałem w siebie chłodne powietrze, jeździłem konno i pisałem swoich tysiąc słów, chyba że mnie rankiem zwaliła febra.
Z obawy, że powstanie w kimś myśl, jakoby tyloletnie pijaństwo było przyczyną moich dolegliwości, muszę przytoczyć, że chłopak do posług, japończyk Na-ka-ta, który do tej pory jest u mnie, również cierpiał na malarję, taksamo Charmian, miewająca prócz tego ataki neurastenji podzwrotnikowej. I trzeba było pobytu w klimacie chłodnym przez szereg lat, zanim została uleczona; przytem ani ona ani chłopak nie wzięli nigdy kropli alkoholu do ust.
Powróciwszy do Hobart Town, gdzie można było dostać alkoholu, piłem jak dawniej. Tak samo piłem po powrocie do Australji. Gdy zaś wracałem z Australji parowcem wycieczkowym, którego kapitan był abstynentem, nie piłem przez cały czas podróży, to znaczy przez dni czterdzieści trzy. Przybywszy do Equador, gdzie promienie słońca padają prostopadle, gdzie stworzenie ludzkie pada od żółtej febry, ospy i dżumy, natychmiast począłem pić — jakikolwiek trunek, byle podniecał. Mnie żadna z owych chorób nie dotknęła. Charmian i chłopaka, którzy nie pili, również nie.
Rozmiłowany w tropach, mimo niszczącego wpływu, który na mnie wywierały, zatrzymywałem się