Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zrobił odkrycie. Na samym spodzie znalazł on głęboko ukryty tuzin butelek „Angeliki” i „Muszkateli”. Dostały się one na pokład ze spiżarni wraz z domowemi konfiturami i majonezem. Sześć miesięcy upału na statku spowodowało dziwną przemianę tego ciężkiego wina.
Skosztowałem. Delicje! I odtąd dzień w dzień, w południe, gdyśmy poczynili dokładne pomiary i oznaczyli położenie geograficzne naszego statku, wypijałem pół szklanki wina, wywołującego niezwykłe podniecenie. Przenikało ono do najgłębszych tajników mej duszy, opromieniając już i bez tego cudowny czar morza. Przyłapałemsię wreszcie na tem, że co rana, siedząc w kabinie, i wyciskając z siebie w pocie czoła tysiąc wyrazów, z utęsknieniem wyglądałem tego codziennego wydarzenia południowego.
Najgorsze, że musiałem się trunkiem dzielić, a końca podróży nie można było jeszcze przewidzieć. Żal mnie ogarnął, że niema więcej niż dwanaście butelek, a gdy i te się skończyły, żałowałem, że dzieliłem się napojem. Spragniony byłem alkoholu i niecierpliwie wyczekiwałem przybicia do Marquez.
W ten sposób wylądowałem na Marquez, spragniony jak smok. Spotkałem na Marquezach sporo białych ludzi, garść wyniszczonych chorobami krajowców, cudowny krajobraz, moc rumu i bezmiar absyntu, lecz ani wódki, ani gin’u. Ordynarny rum parzył usta, a wiem o tem, gdyż go kosztowałem. Umiejąc się jednak przystosować, zdecydowałem się na absynt. Kłopot był z tem, że trzeba było wypić