Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kuję o tem dla wykazania, jak dalece jestem organicznie niealkoholikiem. Czasami, coprawda, w czasie przejazdu, marzyłem o zbliżających się rozkosznych śniadaniach i ucztach na Hawai, (byłem tam już nieraz przedtem) rozkoszując się, naturalnie, już teraz przedsmakiem trunków, poprzedzających owe uczty. Nie myślałem o tych trunkach z pożądaniem lub zniecierpliwieniem, bym aż miał pragnąć przyśpieszenia podróży. Myślałem poprostu o owej miłej, rozkosznej atmosferze, panującej przy stole.
W ten sposób przekonałem się raz jeszcze, ku memu zadowoleniu, iż jestem panem Johna Barleycorn. Mogłem bowiem zażywać trunków kiedy chciałem. Tak samo wstrzymywać się od picia. Wobec tego mogłem sobie pozwolić na picie ilekroć nawiedzała mnie ochota.
Około pięciu miesięcy krążyłem wśród wysp Hawai. Znalazłszy się na lądzie, piłem. Piłem nawet więcej, niż przewykłem do tego w Kalifornji przed ową podróżą. Miałem też wrażenie, że ludność w Hawai pije nieco więcej, niż ludność stref o klimacie bardziej umiarkowanym. Nie chcę upiększać sytuacji, i gotów jestem odstąpić od tego twierdzenia o krajach „bardziej odległych od równika”. Na domiar, Hawai dość jeszcze odległe jest od równika. Im bardziej zapuszczałem się w tropy, tem więcej pili ludzie, tem więcej piłem i ja.
Z Hawai popłynęliśmy do Marquez. Podróż trwała dni sześdziesiąt. Podczas tych dni sześdziesięciu, ani razu nie ujrzeliśmy lądu, ani żagla, ani dymu z parowca. Lecz już z początkiem tej drugiej podróży, kucharz, przeszukawszy dokładnie statek,