Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie pozwoli się drugim prześcignąć. Brr! Piwo było w najgorszym gatunku. Przywykłem już do wytworniejszych napojów, i od lat takiego piwa nie piłem; a gdy piłem, to z zuchami, i pewny byłem teraz, że pokażę tym młodzikom, jak się naprawdę ciągnie piwo. Rozpoczęła się biba, i najtężsi do mnie przepijali. Niektórzy z nich wymykali się, wykręcając się sianem, co jednak nie licowało z godnością gościa honorowego. Wszystkie hulanki nocne, wszystkie książki przeczytane, wiedza którą posiadłem, wszystko znikło jak we mgle, a obudziły się we mnie małpa i tygrys; wypełzły z otchłani atawizmu, z brutalną żądzą, z jedynem pragnieniem: okazać się większym bydlęciem od wszystkich innych bydląt.
Po skończonej libacji trzymałem się mocno na nogach, stąpałem pewnie, nie chwiejąc się, czego o moich gospodarzach nie można było powiedzieć. Pamiętam, jak jeden z nich płakał gorzkiemi łzami i wył z wściekłości, oparty o narożny dom, widząc, że jestem zupełnie trzeźwy. Nie śniło mu się zapewne, że ja żelazną dłonią, wprawioną długoletniem doświadczeniem, trzymam na uwięzi świadomość w zamglonym mózgu, kontroluję każdy muskuł i ataki mdłości, uważam by głos się nie załamywał i brzmiał równo i spokojnie, i siłą potężnej woli utrzymuję logiczny związek myśli. Od czasu do czasu uśmiechałem się niepostrzeżenie. Nie udało im się wystrychnąć mnie na dudka i byłem strasznie dumny ze zwycięstwa. Ba nawet dziś jeszcze dumny jestem z tego sukcesu; tak dziwnem stworzeniem jest mężczyzna.