Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jasno co prawda, ale przypominam sobie, że ojciec zaniósł mię na rękach pod drzewo, na brzeg pola, podczas gdy cały świat wirował w mojej głowie, a ja miałem poczucie czego śmiertelnie wstrętnego, jak gdybym dopuścił się odrażającego grzechu.
Przespałem całe popołudnie pod drzewami, a kiedy ojciec potrząsnął mną, aby mię zbudzić, byłam już tylko małym, chorym chłopcem, z trudem przyprowadzonym do domu. Byłem wyczerpany, zaledwie wlokłem własne członki, osłabiony, a w żołądku czułem ostry ból i zaburzenie, które rozprzestrzeniło się aż do gardła i do mózgu. Czułem się jak zatruty, kiedy organizm musi stoczyć gwałtowną walkę. Rzeczywiście, byłem zatruty.
Minęły tygodnie i miesiące, a ja nie czułem już żadnej ochoty do piwa, jak unikałem pieca kuchennego po oparzeniu się. Starsi mają rację. Piwo nie jest dla dzieci. Oni wprawdzie nie z tego powodu zabraniają dzieciom pić piwo, bo dlaczegóż w takim razie każą nam brać pigułki albo olej rycynowy.
Ale co do mnie wolę się już obejść bez piwa. Tak, do końca życia obyłbym się bez niego. Ale okoliczności ułożyły się znaczej. W każdym wypadku w otoczeniu, w którem żyję, John Barleycom powraca. Nie było sposobu uniknąć go. Wszystkie ścieżki wiodą do niego. I trzeba było dwudziestu lat stałego kontaktu z nim, wymiany powitań, moczenia języka, aby odkryć nareszcie w sobie niewolniczy popęd do tego łotra.