Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bufecie ani kieliszka. Lecz posłuchajcie, co znaczy siła kodeksu! Gdy po kilku latach szczęście uśmiechnęło się do mnie, nakładałem nieraz drogi, by zajść do jego szynku i wydając pieniądze przy jego bufecie, zwrócić mu niejako zaległe procenty od pożyczek, których mi niegdyś udzielił. Nie dlatego, aby Johnny Heinhold miał oczekiwać tego ode mnie, lub żądać czegoś podobnego! Czyniłem tak, albowiem tak nakazywał kodeks, który poznałem za dawnych lat poniewierki, kodeks krainy John‘a Barleycorn. Skoro jesteś w potrzebie i nie wiesz skąd wziąć pieniędzy, a nie masz niczego, cobyś mógł zastawić u lichwiarza, pójdź do którego ze znajomych szynkarzy. Wdzięczność jest jednym z prainstynktów ludzkich. Można polegać na tem, że skoro znów dojdziesz do pieniędzy, część ich wydasz u tego szynkarza, który ci wyrządził wówczas przysługę.
Pamiętam, jak w początkach mojej karjery literackiej, drobne wynagrodzenia nadchodziły z tragiczną nieregularnością, gdy tymczasem na barkach dźwigałem losy coraz to liczniejszej rodziny — żona, dzieci, matka, siostrzeniec, moja niania Jonnie ze swym starym mężem, dla których los nie był łaskawym na starość. Miałem dwa źródła pożyczania pieniędzy: fryzjera i szynkarza. Fryzjer liczył mi pięć od sta miesięcznie, potrącane z góry. To znaczy, gdy pożyczałem od niego sto dolarów, dawał mi tylko dziewiędziesiąt pięć. Pięć dolarów potrącał jako procent za pierwszy miesiąc. W następnym miesiącu dawałem mu pięć dolarów, i tak co miesiąc, dopóki nie ubiłem jakiegoś świetnego interesu z nakładcą,