Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak małpa, a biegł jak jeleń. Widziałem jak uganiał się za kuyotem. Na Boga. Mówię prawdę. Schwytał zwierzę.
Dave urwał, badając wrażenie, jakie wywrą jego słowa. Nie było żadnego. James Ward była zaciekawiony, ale nie wykazywał zdumienia.
— To było bardzo godne uwagi. Istotnie — rzekł. — A więc utrzymuje pan, że był to człowiek dziki. Dlaczego właściwie przyszedł mi pan o tem powiedzieć?
— Aby uprzedzić pana o niebezpieczeństwie. Ja sam wprawdzie zajmuję się nieco wątpliwemi sprawami, ale nie uznaję zabójstwa, to jest... o ile nie jest ono koniecznem, pan rozumie? Przypadkowo przekonałem się, że grozi panu niebezpieczeństwo. Sądziłem przeto, że należy pana ostrzec. Chciałem postąpić uczciwie. Nie odmówię oczywiście, jeżeli zechce mi pan dać cośkolwiek za fatygę. Miałem to również na względzie. Ostatecznie jednak nie dbam o to. Może mi pan nawet nic nie dawać. W każdym razie będę wiedział, że ostrzegłem pana i poniekąd spełniłem swój obowiązek.
Pan Ward rozmyślał, bębniąc palcem w powierzchnię biurku. Dave zauważył, że dłonie jego były duże i silnie opalone, ale utrzymane dobrze. Zauważył również jeszcze coś, co już przedtem go uderzyło. Był to wąski skrawek gojącego plastra, barwy ciała, przylepiony na czole, tuż nad okiem. Pomimo wszystko jednak odrzucał jako niedorzeczną myśl, która uporczywie pełzała w jego mózgu.