Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czał dalej może z dziesięć sekund, a może i więcej, aż wreszcie byk został zwabiony przez innych kapadorów, a człowiek wstał cały i zdrowy.
— Byk nie ma szansy — rzekł smutnie i usiadł. — Człowiek nie odniósł nawet żadnej rany. Ocalili go inni, uprowadzając byka.
Potem zwrócił się do Marji Valenzuela.
— Przepraszam panią — odezwał się. — Byłem podniecony widokiem walki.
Uśmiechnęła się i za karę uderzyła go lekko po dłoni wachlarzem.
— Jest to pierwsza w pańskiem życiu walka byków — rzekła. — Zobaczywszy ich więcej nie będzie pan już życzyć śmierci człowiekowi. Widzi pan sam teraz, że wy Amerykanie jesteście brutalniejsi od nas. Jest to wpływ waszych bokserów. My przychodzimy do amfiteatru tylko po to aby zobaczyć jak się zabija byka.
— Chciałbym jednak aby i byk miał swoją szanse zwycięstwa — odparł. — Oczywiście pewnem jest, że z czasem przestanie mnie denerwować widok ludzi, mających bezsprzeczną przewagę nad bykiem.
Znów odezwały się trąby. Zabrzmiał sygnał śmierci. Na arenę znów wystąpił Ordonez z szpadą i szkarłatnym płaszczem. Byk natarł nań, ale bez żadnej energji. W ataku jego nie wyczuwało się siły. Było to marne natarcie. Szpada matadora trafiła w kość i złamała się. Ordonez ujął wtedy świeży oręż. Byk, podniecany do walki, natarł nań znów.