Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz czyje oczy błyszczały radością, komu tchu brakło w piersiach, na widok powodzenia kolegi? — tobie. Kto ślepo wierzył w wysokie powołanie swoich przyjaciół, kto wychwalał ich z dumą, kto bronił z zaciętością; kto nie znał ani zazdrości, ani miłości własnej, kto się bezinteresownie poświęcał, kto chętnie poddawał się ludziom nie wartym jego podeszwy? Zawsze ty, zawsze ty, nasz dobry Awenirze! Pamiętam, jak ze złamanem sercem rozstawałeś się z kolegami, odjeżdżając na kondycyę; męczyły cię złe przeczucia i rzeczywiście, na wsi źle ci było. Na wsi nie miałeś ani kogo słuchać z zachwytem, ani kogo podziwiać, ani kogo kochać... I stepowcy i wykształceni obywatele traktowali cię jak nauczyciela. Jedni ordynarnie, drudzy lekceważąco. Przytem i figurą swoją nie imponowałeś: byłeś nieśmiały, rumieniłeś się, pociłeś, jąkałeś... Nawet zdrowia twego nie polepszyło wiejskie powietrze, spalałeś się jak świeczka, nieboraku!
Prawda, pokój twój wychodził na ogród; czeremchy, jabłonie, lipy, sypały ci przez okno na stół, na kałamarz, na książki, swoje kwiatki leciuchne; na ścianie wisiała błękitna, jedwabna poduszeczka do zegarka, ofiarowana ci, w godzinę rozstania, przez sentymentalną niemeczkę, guwernantkę o jasno-blond włosach i niebieskich oczach. Niekiedy przyjeżdżał do ciebie stary przyjaciel z Moskwy i zachwycał cię cudzemi, lub nawet swemi wierszami; — ale samotność, ale nieznośna niewola obowiązku nauczyciela, niemożność oswobodzenia się, ale nieskończone jesienie i zimy, ale choroba nieodstępna... — biedny, biedny Awenirze!