Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Las Ardaliona Michajłowicza znany mi był od dzieciństwa. Razem z guwernerem moim, panem Desiré Fleury, najlepszym człowiekiem (który zresztą o mało nie zrujnował mi zdrowia, zmuszając co wieczór do picia lekarstwa Leroy), chodziłem często do Czapłygina. Cały ów las składał się z dwustu, może trzystu ogromnych dębów i jesionów. Ich potężne, wysokie pnie wspaniale czerniały na złocisto-przezroczej zieleni leszczyny i jarzębiny, a wyżej rysowały się malowniczo na jasnym lazurze i rozrzucały szeroko namiot ze swych wielkich konarów. Jastrzębie, kobuzy, pustułki ze świstem unosiły się nad nieruchomemi wierzchołkami, pstre dzięcioły mocno stukały w grubą korę, dźwięczny głos czarnego drozda rozlegał się nagle w gęstwinie liści, za przeciągłym krzykiem wilgi. Niżej, w krzakach, świegotały i śpiewały trzcinniki, czyże i pliszki; zięby biegały zgrabnie po drożkach; zając, kicając, przekradał się ostrożnie, ruda wiewiórka przeskakiwała z drzewa na drzewo, to znów nagle siadała, nakrywając się puszystym ogonem.
Na trawie, pod lekkim cieniem fantastycznie wyciętych liści paproci, kwitnęły fijołki i konwalie, rosły surojadki, bedłki-gołąbki, czerwone muchomory, a pomiędzy krzakami tu i owdzie czerwieniły się poziomki.
A co za cień bywał w tym lesie! Podczas największego upału, w południe, noc prawdziwa: cisza, zapach, chłód...
Wesoło przepędzałem niegdyś czas w Czapłyginie i dlatego to, przyznaję, z pewnem uczuciem smutku wjeżdżałem teraz do tak dobrze znanego mi lasu. Niszcząca, bezśnieżna zima 1840 r. nie oszczę-