Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brwi, zagryzł usta, zbliżył się do chłopów, ci, milcząc, schylili się do jego kolan.
— Co wam trzeba? O co prosicie? — zapytał głosem surowym i trochę przez nos.
Chłopi spojrzeli jeden na drugiego i nie rzekli ani słowa, tylko przymrużyli oczy, jakby od słońca, i zaczęli prędzej oddychać.
— No cóż wy — rzekł znów pan Pienoczkin — języków nie macie? No, mówcie, co wam potrzeba? — dodał, kiwnąwszy głową na starego — nie bójcie się, głupcy!
Starzec wyciągnął swoją ciemną, opaloną, zmarszczoną szyję i ochrypłym głosem rzekł: „Ratuj nas, panie!“ — i znów uderzył w ziemię czołem. Młody chłop również nizko się ukłonił. Arkadyusz Pawłowicz z godnością na nich popatrzył i podniósł głowę.
— No, cóż takiego? Na kogóż się skarżycie?
— Zmiłuj się, panie, daj odetchnąć, zamęczeni jesteśmy zupełnie (stary mówił z trudnością).
— Kto cię zamęczył?
— A Sofron, nasz ojcze i łaskawco.
Arkadyusz Pawłowicz milczał przez chwilę.
— Jak cię zowią? — zapytał.
— Antip.
— A to kto?
— To mój synek.
— No, więc czemże on cię zamęczył? — rzekł, patrząc z góry na starca.
— Ojcze, zgubił nas zupełnie! Dwóch synów, choć kolej na nich nie była, oddał do wojska, a teraz i trzeciego zabiera. Wczoraj ostatnią krówkę