Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wały się w jeden donośny akord. Jerzy nie mógł spokojnie patrzeć na to wszystko, uprosił więc Piotra i poszli razem z blizka przyjrzeć się wszystkiemu.
— To ci dwaj, którzy wzięli armatę austryacką — rzekł jeden z żołnierzy, wskazując na Piotra i Jerzego.
— Zagadano do nich, poczęstowano jadłem i napojem. Piotr opowiadał im z dumą o zdobyciu działa.
— Wygraliście bitwę wczorajszą — rzekł jeden z żołnierzy.
— Tak, jak Mały Dobosz pod Arcolą — rzucił drugi.
Wtem zjawił się oficer, wzywając podróżnych do generała.
Serce Jerzego zabiło niepokojem i radością. Nareszcie stanął u celu, o którym marzył od tak dawna.
Napoleon Bonaparte zajmował w Riwoli mały domek z gankiem, obrośniętym dzikiem winem. Pokój, w którym mieszkał, był prawie pusty: w rogu stało łóżko połowę, na środku stół, pokryty stosem map i planów. Trzech sekretarzy pisało, każdy przy oddzielnym stoliku, a generał z rękoma skrzyżowanemi na piersiach chodził po pokoju, dyktując jednocześnie trzy odrębne listy. Oficerowie nie byli tem zdziwieni; widzieli oni nieraz jak potężny umysł Napoleona pokonywał trudności stokroć większe.