Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przybyliśmy z listem do generała Bonaparte — odpowiedział Jerzy.
— Czy generał was zna?
— Mnie zna osobiście — odpowiedział Jerzy i przystąpił śmiało do Verdiego. — Pułkowniku — zapytał — czy nieprzyjaciel pobity?
— Na łeb, na szyję — odpowiedział Verdier, śmiejąc się — wyście się do tego wielce przyczynili, oświadczę o tem generałowi, u którego jutro wyrobię wam posłuchanie.
To rzekłszy, zabrał obu z sobą do obozu, gdzie powierzył ich opiece jednego z oficerów, który gościnnie zajął się nimi, przeznaczając im nocleg wygodny. Uszczęśliwieni podobnym obrotem rzeczy, a zarazem znużeni trudami i podróżą, Piotr i Jerzy rzucili się na posłanie, z którego zbudziła ich dopiero ranna pobudka. Jerzy, pełen ciekawości i oczekiwania, pobiegł do okna. Oczom jego przedstawił się widok niezmiernie zajmujący. Jasne promienie zimowego słońca skąpały w białawem świetle piękną ziemię włoską; las białych namiotów ciągnął się na niej z jednej strony długim rzędem, a pomiędzy nimi widać było ustawione w kozły błyszczące ostrza bagnetów; dalej wiła się kręto rzeka, nad której brzegami kwitły drzewa laurowe. W obozie roiło się od żołnierzy, spełniających bez pośpiechu różne zajęcia: jedni kąpali się w rzecze, drudzy pławili i poili konie, inni znów rozpalali ogień pod kotłami, do których kucharze pułkowi wrzucali jarzyny i mięso, przeznaczone na śniadanie dla wojska. Śmiechy, okrzyki i śpiewy zlewa-